Przez 6 godzin pozwoliła robić wszystko ze swoim ciałem. Ludzie ją zmasakrowali [FOTO] 7 stycznia 2020 Ciekawostki / TOP / Wiadomości. Udostępnij:
Marina zostaje rozebrana. Pojawili się również obrońcy, którzy obdarowywali ją kwiatami, oraz nakryli jej nagie ciało. Jednak, po 6 godzinach, gdy eksperyment zmierzał do końca Marina stała naga, poraniona i odarta z całej godności. Oprawcy, który do tej pory mieli odwagę ją ranić, odsuwają się i nie chcą na nią patrzeć.
Założenie było zwodniczo proste. Abramović ogłosiła, że będzie stać w absolutnym bezruchu przez następne 6 godzin. Przed nią stół był zastawiony przedmiotami i instrukcjami, jak można z nich korzystać. Instrukcje brzmią: Instrukcje Na stole są 72 przedmioty, których można używać na mnie według uznania. Występ
Czytaj też: Przez 6 godzin pozwoliła robić wszystko ze swoim ciałem. Ludzie zrobili z nią coś strasznego! Przeczytaj Te 3 kosmetyki pomogą Ci nawilżyć i zregenerować skórę “Wiem kto zabił i mam niezbite dowody” Mówił, że już się nie boi i ujawni wszystkie dokumenty Trudno wręcz uwierzyć, że za nami już 24 edycja programu „Taniec z Gwiazdami”.
Przez 6 godzin pozwoliła robić wszystko ze swoim ciałem. Ludzie zrobili z nią coś strasznego! 14 września 2021. Ściął drzewo i nie wierzył własnym oczom
Moja teściowa jakimś dziwnym sposobem zdecydowała, że może wtrącać się w sprawy naszej rodziny, zarządzać naszymi finansami i prosić swojego syna o drogie prezenty. A mój mąż zaczął robić wszystko, co mu każe matka. Teraz ja chcę rozwodu, bo jestem zła, że nikt w rodzinie mnie nie słucha.
IRsf. Michał i Zosia spotkali się w 2020 roku. On – filmowiec, ona – fotografka, oboje z wielką niezgodą na to, jak ciało jest pokazywane, traktowane i postrzegane społeczeństwo. Z tej niezgody powstał pełnometrażowy film dokumentalny To tylko/aż ciało. To opowieść o tym, dlaczego tak trudno kroczy się ścieżką samoakceptacji. Dziś twórcy tej kameralnej produkcji opowiadają nam o swoim pomyśle i procesie. Chciałam was na początek poprosić, żebyście wytłumaczyli się z tytułu: To tylko/aż ciało? Tylko czy aż? Czy jest w tym wątpliwość? Zosia LS: Ja bym tego nie nazwała wątpliwością. Żyjemy w świecie, w którym o ciele mówi się nadmiernie albo się je pomija. Z jednej strony to aż ciało, bo dzięki niemu możemy robić to, co kochamy. Jest naszym kumplem i domem ducha. Jednak z drugiej strony jest tylko ciałem – tym, jak wyglądamy, a to nie jest najważniejsze. Poprzez moją fotografię chciałabym znaleźć kompromis między tymi dwoma podejściami. Michał Hytroś: Stworzyliśmy film, którym chcemy zaprosić widzów do dyskusji o ciele. I ten tytuł ma w sobie coś zaczepnego. Zostawiamy widzowi_ce wybór, bo wszystko zależy od perspektywy – dla jednej osoby to będzie „aż” ciało, a dla innej „tylko”. Czasami ciało przysparza nam problemów, blokuje nas, a innym razem pozwala osiągać niesamowite rzeczy. Żyjemy w czasach, w których ważne aspekty ciała – to, jak ono może nam służyć, jak możemy je pokochać, są pomijane na rzecz niezdrowego kultu wygórowanych pseudoideałów sugerowanych przez popkulturę. Młodzi ludzie popadają przez to w masę kompleksów. Z raportu WHO wynika, że Polska zajmuje procentowo pierwsze miejsce pod względem żyjących tu nastolatków_ek, którzy_re nie akceptują swojego ciała. To wszystko mówi o naszym stosunku do ciała bardzo dużo, a jednocześnie niewystarczająco, bo opowieść o ciele powinna mieć również charakter jednostkowy. W kontekście indywidualnym to emocje powinny być punktem wyjścia do rozmowy o ciele. Stąd taki tytuł – chcemy nim zaczepić widza_kę, powiedzieć do niego: „hej, pogadajmy”. On_a może się skłaniać ku opcji „aż”, a ja ku „tylko”. Posłuchajmy siebie i może znajdźmy jakiś środek. Mówicie o uprzedmiotowieniu ciała i o tym, że często jest ono przedstawiane w sztuce jako produkt. Szukacie alternatywnego sposobu jego pokazania. Jednocześnie wybieracie formę filmową, czyli wizualną – w jaki sposób uciekacie od popkulturowej narracji o ciele? M: Temat ciała chodził za mną od bardzo dawna. Sam, zanim skończyłem Szkołę Filmową, studiowałem aktorstwo. Na scenie pracuje się ciałem, w związku z tym zacząłem zauważać swoje kompleksy, z którymi nigdy sobie nie poradziłem. Zastanawiałem się, jak do tego ciała można się inaczej „dobrać” – jak je zaakceptować, pokochać. Nie wiedziałem tylko, jak o tym opowiedzieć. Nie chciałem pracować z fotografami, którzy traktują modelki jak narzędzia. Aż pojawiła się Zosia, a między nami – niesamowita relacja. I tutaj wrócę do twojego pytania o to, co zrobić, żeby ciała na ekranie nie uprzedmiotowić: postawić człowieka, jego myśli i emocje na pierwszym miejscu. Nie film, nie efekt. Zawsze powtarzam, że w tworzeniu dokumentu najważniejsze są momenty, kiedy kamera jest wyłączona – wiele godzin rozmów, przebyte setki kilometrów, gapienie się w gwiazdy, nieprzespane noce, wspólne gotowanie. To wszystko doprowadziło do tego, że opowiadamy o ludziach, a nie o ciałach. A przy okazji – ci są ludzie zaklęci w tych ciałach. Z: To, co widzimy na fotografii czy filmie, jest pokazane przez pryzmat osoby, która ten obraz stworzyła. Jeśli ja na nagość i cielesność nie nakładam popularnych kalek, to ich nie widać, bo coś innego się wybija. Ktoś kiedyś skomentował moje zdjęcie pisząc, że miałoby ono taką samą wartość, jakby modelka była ubrana. Jeśli ja, fotografując, nie robię z nagości tematu, to w jakiś sposób „mniej” ją widać. M: Dzielę obrazy na dwie grupy: na ładne, estetyczne i na te wypełnione. Nie koniecznie idealnie skadrowane i oświetlone, ale które mają w sobie element zbliżenia się do człowieka i jego emocji. Ujęcie może być rozedrgane, ale obraz ma wtedy wartość, której pod względem technicznym nie da się zmierzyć. Zosia jest główną bohaterką filmu, ale cały czas pojawiają się kolejne osoby i każde następne spotkanie było inne – jego tempo, czas, ostrożność, siła. Spotkaliśmy osoby bardzo wycofane, ale też takie z ogromnym ładunkiem emocjonalnym, który w nas uderzał jak fala tsunami. Nie analizowaliśmy żadnego z kadrów, ale podróżowaliśmy emocjonalnie z naszymi bohaterami, próbowaliśmy zrozumieć piękno ich uczuć. A w tym wszystkim wierzyliśmy, że ciało samo o sobie opowie. Z: Marzy mi się, żeby ludzie oglądając nasz film mogli przejść drogę, na początku której widać wyraźnie tę nagość, a z biegiem czasu zaczynają widzieć po prostu człowieka. M: Podsumowaniem odpowiedzi na twoje pytanie może być to, że w naszym filmie wektor jest cały czas skierowany do wewnątrz, czyli ku porozumieniu się z samym sobą, o pozwoleniu sobie być bezbronnym. A jaka była droga każdego z was, jako artystów, ale też ludzi w ogóle, do znalezienia w sobie tego wektora skierowanego na wnętrze, o którym mówisz, Michale? Z: Ja zaczęłam fotografować dzięki doświadczeniu przejścia przez zaburzenia odżywiania. Sztuka pozwoliła mi sobie samej pomóc i zauważyć, że każde ciało jest inne i inaczej wygląda, że w człowieku jest dużo więcej treści niż sama warstwa zewnętrzna. Najpierw zaczęłam robić zdjęcia portretowe, a potem akty. Nie zauważyłam nagości, skupiałam się na oczach osób, które fotografowałam. W tym procesie bardzo naturalnie na pierwszy plan zaczęły wychodzić ludzkie emocje. To mnie uzdrawiało. Chodziłyśmy z dziewczynami po górach i lasach, one były nagie, czasem ja też, i nagle okazywało się, że to nie ma znaczenia, że liczy się relacja, szukanie punktów wspólnych, opowiadanie sobie nawzajem o swojej walce, na przykład z zaburzeniami odżywiania. Nawet nie zauważyłam, kiedy moje spojrzenie na ciało się zmieniło. M: Wyszliśmy od nagości, ale udało nam się dojść dużo głębiej. Ciało mówi wiele o naszych bólach i z czasem trwania filmu udaje nam się wejść pod wierzchnią powłokę ciała. Eksplorowanie tematu ciała byłoby banalne, gdyby skończyło się na poziomie skóry, a nasz proces przebiega od ogółu do szczegółu. Chciałem też powiedzieć, że kiedy zaczynaliśmy kręcić ten film, mierzyłem się z poczuciem wypalenia zawodowego i tworzenie tego dokumentu pozwoliło mi znów uwierzyć, że warto opowiadać historie, że spotkani ludzie przynoszą poczucie ogromnego wewnętrznego spokoju. Z: Oboje z Michałem spotkaliśmy siebie nawzajem w przełomowych momentach naszych żyć i ludzie, których poznaliśmy na naszej drodze pomogli nam przejść przez pewien proces szukania odpowiedzi na pytania o wolność i dążenie do niej, lęki i strachy, relacje i drogę. Zadałam sobie pytanie, czy ja, dążąc do wolności, nie zamykam się w klatce własnych wyobrażeń (często mylnych). Te godziny rozmów pomogły mi znaleźć część z tych odpowiedzi. Ostatni etap produkcji filmu To tylko/aż ciało możecie wesprzeć na portalu Wywiad: Karola Kosecka – jedna z redaktorek magazynu Szajn, studentka aktorstwa i sztuki performatywnej na University of Arts London. Chce pracować artystycznie z osobami w spektrum autyzmu i poprzez teatr pokazywać neuroatypową wrażliwość osobom nieautystycznym. Marzy o życiu z kolektywem i zwierzętami w dużym domu dostępną dla wszystkich kuchnią i ogrodem warzywno-ziołowym. Korekta: Anita Głowacka (24).
Przez 6 godzin pozwoliła robić wszystko ze swoim ciałem. Ale nie spodziewała się po ludziach takich Abramović jest serbską artystką, która słynie z niezwykłych performace’ów. Jednym z najbardziej szokujących był ten z 1974 roku, kiedy to postanowiła wystawić własne ciało... Marina Abramović jest serbską artystką, która słynie z niezwykłych performace’ów. Jednym z najbardziej szokujących był ten z 1974 roku, kiedy to postanowiła wystawić własne ciało i pozwolić ludziom robić z nim co zechcą. Projekt pod nazwą ”Rhythm 0” okazał się ryzykownym eksperymentem… Polegał na tym, że artystka stała nieruchomo przez 6 godzin w studiu Morra... 8 reakcji naszego organizmu, które możesz nauczyć się kontrolować. Zobacz co potrafi Twoje ciałoMyślenie, że w pełni kontrolujemy nasze ciało jest naiwne. Częściej to procesy naszego ciała kontrolują nas, a my możemy co najwyżej wpływać na nie w... Myślenie, że w pełni kontrolujemy nasze ciało jest naiwne. Częściej to procesy naszego ciała kontrolują nas, a my możemy co najwyżej wpływać na nie w niewielkim stopniu za sprawą kilku przydatnych trików. Oto 8 sposobów na kontrolowanie reakcji naszego organizmu. Przydadzą się one w wielu niezręcznych, niewygodnych, a nawet bolesnych sytuacjach. 1. Podmuchaj kciuka aby... Aktorka, Paulina Holtz demaskuje fałszywą rzeczywistość jaką stwarzają dziewczyny z Instagrama: Aktorka, znana z roli w Blogerka pokazała jak naprawdę wygląda ciało po ciąży. Fit-matki oburzone „jak się leży i żre pączki to tak jest”Meghan Boggs ała się, że macierzyństwo bardzo zmieni jej ciało. I zmieniło. Kiedy jednak maleńka Maci pojawiła się na świecie, jej matka doszła do wniosku, że... Meghan Boggs ała się, że macierzyństwo bardzo zmieni jej ciało. I zmieniło. Kiedy jednak maleńka Maci pojawiła się na świecie, jej matka doszła do wniosku, że i tak było warto. Kobieta odważnie pokazuje ciało po ciąży. Problem w tym, że inne Insta-mamy zamiast pogratulować odwagi i pochwalić zdjęcia… naśmiewają się z megan. „Próbujecie oszukać rzeczywistość” –... Tak naprawdę wygląda ciało po ciąży. Wspaniale. Nie musimy wstydzić się własnego ciała!Kobietom wmawia się, że są mniej atrakcyjne, jeśli miesiąc po porodzie nie wcisną się w rozmiar XS lub nie wyrobią sześciopaka jak Ania Lewandowska. Tymczasem... Kobietom wmawia się, że są mniej atrakcyjne, jeśli miesiąc po porodzie nie wcisną się w rozmiar XS lub nie wyrobią sześciopaka jak Ania Lewandowska. Tymczasem każde ciało jest inne i każde potrzebuje więcej czasu na powrót do formy sprzed ciąży. Niech te zdjęcia przestaną wreszcie szokować. Doszło do tego, że kobiety przestały się pokazywać,... Irytująca Syrenka – Historia prawdziwa Kiedy ogoliłaś całe ciało
Marina Abramović to serbska artystka, która znana jest z niezwykłych performace’ów. Jednym z najbardziej znanych i szokujących był ten z 1974 roku. Pozwoliła, by widzowie przez 6 godzin robili z nią co chcieli. Projekt "Rhytm O" przeprowadzono w Neapolu. Uczestnicy mieli do wyboru aż 72 przedmioty, których mogli na artystce użyć. Od pióra po żyletki. Przez pierwszą godzinę nic się nie działo, a pod koniec ktoś rozciął jej skórę na szyi. Abramović była gotowa nawet na gwałt. Skończyło się na byciu nagą i poranioną. "Eksperyment ujawnił coś strasznego o ludziach. Pokazuje jak szybko ktoś może się zmienić i porzucić człowieczeństwo, jeśli mu na to pozwolisz" - skomentowała wydarzenie marca 2019 w CSW Znaki Czasu w Toruniu będzie można podziwiać wystawę Mariny Abramović. Nosi tytuł "Do czysta". Będzie to ok. 120 dzieł artystki. Niektóre powstały jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku. Wybrane dla CiebieProgramy Wirtualnej Polski
Autor: Wanda LachowiczTytuł książki: Przeklinam cię, ciałoWydawnictwo: Wydawnictwo DolnośląskieIlość stron: 196Ocena: 5/6 Zgodnie z obietnicą, którą to zawarłam w ostatnim poście, dzisiaj chciałabym napisać o książce przeczytanej już jakiś czas temu. Wiem, że znów minęło troszkę czasu, aż w końcu przysiadłam, aby naskrobać tutaj parę słów, za co przepraszam, ale stwierdziłam, że muszę przejrzeć chociażby pobieżnie wydarzenia będące opisane w tej książce, a trochę mi się to niestety przedłużyło, jak i wystąpiły także innego rodzaju obowiązki, czy po prostu zajęcia. Natomiast przechodząc już do głównego tematu, oczywiście na samym początku należałoby podać autora i tytuł. Tak więc, książka, o której chcę co nieco napisać, to zawarte już w tytule mojego artykułu "Przeklinam cię, ciało", autorstwa Wandy Lachowicz. Muszę przyznać, że poleciła mi ją właściwie bibliotekarka, pamiętam to dokładnie, mówiąc, że sama czytała i że naprawdę warto po nią sięgnąć. Tak więc i ja zabrałam się za lekturę i muszę przyznać, że na pewno szybko się ją czyta ze względu na to, że występuje narracja 1-osobowa, najczęściej w prostych, ale mających w wielu przypadkach dość spore przesłanie, zdaniach, w dodatku na zasadzie pewnego rodzaju pamiętnika. Już sama autorka, we wstępie podkreśla, że są to zwierzenia studentki, która cierpiała na zaburzenia odżywiania, to jest: anoreksję i bulimię. Również od samego początku wiadomo, jak potoczyły się jej końcowe losy, więc nie będzie nic złego w tym, jak napiszę, że "pokonała chorobę, chociaż ciągle uważa się za anorektyczkę, bo wie, że koszmar tamtych lat w każdej chwili może powrócić." Jest to poniekąd powieść psychologiczna, mająca na celu skupienie się na psychice tej młodej dziewczyny, a także na próbie znalezienia motywów takiego jej postępowania. Jeśli chodzi o samą główną bohaterkę, może się wydawać w niektórych momentach postacią nieco irytującą. Walkę ze swoim ciałem rozpoczyna wtedy, kiedy związek jej rodziców się rozpada, a jej ukochany tata postanawia się wyprowadzić. Chcąc go zatrzymać, głośno wymiotuje, jednak i to nie powstrzymuje jej rodziciela przed zrealizowaniem swojej decyzji. Od tego momentu, dziewczyna załamuje się i robi wszystko, żeby zniszczyć samą siebie, mając nadzieję, że w końcu przez to umrze. Dodatkowo, jest zafascynowana postacią Marilyn Monroe, z którą łączy wiele swoich cech, widząc w jej osobie kogoś, kto został skrzywdzony przez ludzi. Również jej relacje z matką nie są najlepsze, gdyż uważa swoją rodzicielkę za wyjątkowo słabą, skoro pozwoliła odejść ojcu, czy też nie może znieść jej ciągłego płaczu i błagań, by w końcu bohaterka zaczęła o siebie dbać. Tak naprawdę mogłabym bardzo dużo pisać, żeby naprawdę streścić tą książkę, jednak oprócz tego chcę się także skupić na problemie dotyczącym chorób wyżej wymienionych. Tak więc, co dzieje się dalej? Nie tylko anoreksja i bulimia towarzyszą dziewczynie, ale także ma ona problem z narkotykami, sama staje się przez pewien czas dealerem... Jednak głównie dzięki matce (której sama mówi, że nienawidzi), leczy się w szpitalach psychiatrycznych, choć usilnie broni się przed tym, żeby wyjść na prostą, oskarżając wszystkich o to, że chcą ją umieścić w jak to mówi: miejscu dla wariatów. Jednym słowem, jest to nieco wstrząsająca historia dziewczyny, która od dzieciństwa, poprzez rozwód rodziców, jest wyśmiewana przez innych, załamuje się i tym samym postanawia walczyć ze swoim ciałem, niszcząc sobie życie. Cały czas kreuje na silną, twardą osobę, lecz w głębi duszy kryje się poniekąd mała, zagubiona dziewczynka... Jej losy są momentami drastyczne, czasami wzruszające, a innym razem sprawiające, że czytelnik ma ochotę, nieładnie mówiąc "przywalić" jej, żeby w końcu się ogarnęła i zaczęła doceniać też pozytywne chwile swojego życia, a także ogromny wysiłek matki. Jednemu ta historia może się spodobać, dla kogoś innego nie będzie ona stanowiła żadnej rewelacji. Ale na pewno może dać wiele do myślenia osobom, a przede wszystkim nastolatkom/młodym kobietom, które nie potrafią zaakceptować siebie... I w tym momencie przechodzę do sprawy anoreksji i bulimii. Encyklopedycznie by rzec, pierwsza to zaburzenie odżywiania polegające na celowej utracie wagi, czemu towarzyszy między innymi dysmorfofobia. Druga choroba, jest w pewien sposób powiązana, to także zaburzenie odżywiania, lecz często objawia się najpierw napadami objadania, które później prowadzą do zachowań kompensacyjnych, jak najczęściej stosowane wymioty, ale i używanie środków przeczyszczających, czy głodówki, choć i na nie należy zwrócić uwagę mówiąc o anoreksji. Jednak co sama chciałabym tutaj zawrzeć, to nie przeprowadzenie jakiejś lekcji na temat tych chorób, ale zwrócenie uwagi na główny powód ich powstawania: brak wiary w siebie, niemożność zaakceptowania własnego wyglądu, choć i czynników jest mnóstwo, bo może to być odrzucenie przez osobę płci przeciwną, problemy w domu, szkole... Mimo wszystko, nie jestem w stanie zrozumieć, jak można tak bardzo niszczyć własne ciało, ale przede wszystkim własną duszę i psychikę. Bo to nie są choroby fizyczne, tylko psychiczne, a one niestety wiążą się z głębokimi ranami w głowie, których nie da się tak łatwo wyleczyć. Taka dziewczyna, wyglądając jak skóra i kości, stojąc przed lustrem, widzi coś innego: za duże uda, za pulchną twarz, mało płaski brzuch... Tutaj problem leży w tym, jak te osoby postrzegają siebie. Nie docierają do nich słowa innych ludzi, że są szczupłe, ba, wręcz okropnie chude. Wszelkie wykłady o tym, że powinny się leczyć, odrzucają i bardzo często lądują w szpitalu wtedy, kiedy jest już naprawdę źle. A w wielu wypadkach, to ich nadmiernie odchudzanie prowadzi do śmierci. To jak jeden z rodzajów samobójstwa, może początkowo nieświadomy, bo celem tych osób jest doprowadzenie swojego wyglądu do perfekcji (która to według ich pojęcia jest inna niż u większości ludzi), ale z czasem tak się zapędzają, że mimowolnie znajdują się w stanie już krytycznym. Najciężej jest, by osoba zdała sobie sprawę z tego, iż jest chora. Przyznała przed samą sobą, że nie radzi sobie z tym problemem i postanowi dobrowolnie oddać się na leczenie... ale głównie swoich myśli i duszy, a przy okazji również ciała. Jednak zdecydowanie mniej jest takich przypadków, niestety. Wiecie, przyznam, że sama nie należę do jakiś szczupłych osób, choć i tak źle ze mną nie jest ;), ale przyznam, jest może za dużo tu, czy tam i zdaję sobie sprawę, że powinnam to zmienić choć w jakimś stopniu i staram się to robić, mimo że czasami ciężko idzie, ale zaakceptowałam samą siebie i chociaż czasem nachodzą różne myśli, staram się je od siebie odpędzać. Bo wszyscy jesteśmy piękni, jeśli tylko sami tak o sobie uważamy, więc może to nie taki zły pomysł, by czasami stanąć przed lustrem i głośno powiedzieć samemu sobie: "Jesteś pięknym człowiekiem, mimo niektórych wad, ale przecież nikt nie jest idealny, lecz każdy na swój sposób wyjątkowy." Jednak wiem, że takie choroby są i istnieć będą jeszcze długo, bo nie każdy ma na tyle mocną psychikę, żeby zachować dystans do samego siebie, a przede wszystkim, by siebie zaakceptować. Jeśli jednak występuje pierwszy warunek, to już pół sukcesu do normalnego ukształtowania siebie i własnego życia, bez konieczności "poprawy", która w przypadku zaburzeń odżywiania niestety jest czymś całkowicie destrukcyjnym. Kończąc, mam nadzieję, że zachęciłam do samodzielnego przeczytania książki, choć wiem, że sporo z niej zdradziłam. Natomiast chcę też powiedzieć, byście nigdy nie tracili wiary w siebie, a przede wszystkim zaakceptowali własny wygląd, charakter, który mimo wad (bo przecież każdy z nas je posiada) ma także ogrom zalet i to je powinniśmy wysuwać na pierwszy plan. Chciałabym jeszcze zamieścić parę cytatów, które na pewno zagoszczą w moim notatniku, takie, jakie szczególnie zapadają w pamięci, tak więc: Nawiązując do ostatniego cytatu, chciałabym jeszcze raz podkreślić, byśmy spróbowali zaakceptować samych siebie, a wtedy wszystko będzie lepsze. Mam nadzieję, że niedługo znów tutaj coś napiszę. Trzymajcie się!
fot. Adobe Stock, Mieszkanie na wsi, z jeziorem w odległości stu metrów od domu, ma niewątpliwie wiele zalet. A także parę wad, jak choćby to, że wszędzie jest daleko, zimą nie ma co robić wieczorami i trzeba rąbać drewno, by zapalić w piecu. Za to praktycznie od końca kwietnia do października czujemy się tu jak na wakacjach. W cieplejszym okresie nagle też okazuje się, że mamy całą masę krewnych i przyjaciół, którzy „pragną” nas odwiedzić. Na ogół to ci sami ludzie, którzy zimą zapominają o naszym istnieniu. Właśnie kimś takim jest Ewelina, moja kuzynka. Mieszka w mieście, pracuje w korporacji, chodzi na jogę, a jej dzieci dzień w dzień mają zajęcia po szkole. Kiedy zdarza się taki polski cud jak długi weekend, Ewelina musi zrobić coś z sobą i swoją rodziną. Wtedy właśnie przypomina sobie o łączących nas więzach krwi. – Kochana, może bym wpadła z dzieciakami na Boże Ciało, co? U was na wsi takie ładne procesje są… – wpraszała się co roku. – Zostalibyśmy do niedzieli, co? Tyle czasu się przecież nie widziałyśmy… Rok temu zjawili się już w środę: kuzynka, jej córka Marysia, lat 13 i synek Igor, lat 10 – Mama, idziemy nad jezioro? Wujek ma wędki! Połowimy, co? – ekscytował się mały, ledwo weszli do domu. – Dobrze, chodźmy – zgodziła się Ewelina, rozglądając się za wędkami. – Marysiu, a ty dokąd? Przeczytałaś do końca „Imię Róży”? Ma konkurs wiedzy o Włoszech – zwróciła się do mnie z wyjaśnieniem. – Musi znać literaturę włoską, historię, kulturę. No dobrze, idź już, ciocia pokaże ci, gdzie śpisz. Tylko czytaj! Popatrzyłam na siódmoklasistkę ze zdumieniem. „Imię Róży”? W tym wieku? Pokazałam jej łóżko i zapytałam, czy nazajutrz przed kościołem chce popływać z nami łódką. – Nie, ciociu, nie mogę. Muszę porobić zadania do olimpiady z matematyki. W ten weekend mam do zrobienia czterdzieści. Po dziesięć na dzień. Westchnęłam współczująco. Znam Ewelinę od dziecka. Zawsze była chorobliwie ambitna i nigdy nie pogodziła się z tym, że nie wyszła za słynnego chirurga, nie zrobiła kariery pisarskiej, nie zdobyła sławy, tylko wiedzie zwyczajne życie u boku księgowego, a sama zajmuje się korektą. – To co, teraz Marysia ma realizować jej ambicje? – mruknął Julian, kiedy powiedziałam mu o planach edukacyjnych dziecka kuzynki na długi weekend. – Biedny dzieciak. Fakt, dziewczynce nie było czego zazdrościć. Rano matka wyganiała ją od stołu, żeby nie traciła czasu na śniadanie na tarasie, potem przepytywała ją z tego, czego się nauczyła. Zabraniała córce chodzić nad jezioro, chyba że z książką. Ba! Nie pozwoliła jej na udział w procesji, bo w tym czasie Marysia miała robić zadania! Równocześnie Igor mógł robić, co chciał, i matka nie miała wobec niego żadnych wymagań. To było aż irytujące. – Igor, nie wchodź na drabinę! – krzyknął Julek. Nie jestem jej nianią, nie mam zamiaru psuć dziewczynce odpoczynku – Zejdź! – zawtórowałam mu, bo to stara, drewniana drabina i niektóre jej szczebelki były spróchniałe. Ewelina nie zareagowała, patrząc rozanielonym wzrokiem na swojego synka, który miał w nosie nasze ostrzeżenia. Miałam znów krzyknąć, kiedy jeden ze szczebelków pękł z suchym trzaskiem, a Igor poleciał na ziemię. – O Boże! Synku! Igorku! – Ewelina podbiegła do chłopca, który już zaczął płakać. – Jego noga! Muszę z nim jechać do szpitala! Gdzie tu jest najbliższy szpital?! Cóż, najbliższy był osiemdziesiąt kilometrów od wsi. Kilka godzin później kuzynka zadzwoniła z izby przyjęć i oznajmiła oskarżycielskim tonem, że przez „naszą drabinę” jej syn ma złamaną nogę i ranę na pośladku. – Muszę z nim wrócić do domu, jutro i pojutrze ma zmianę opatrunku – oznajmiła urażona. – Zaraz, a co z Marysią? – zapytałam. – Och, no co, musi na razie zostać u was. Ma długi weekend, więc jej szkoła nie przepadnie. Przyjadę po nią w poniedziałek rano… Tylko ja cię bardzo proszę, Iza, pilnuj jej z nauką! Ona ma ten konkurs i finał olimpiady matematycznej! Do tego musi poprawić ocenę z biologii, więc ma do zrobienia projekt, będzie wiedziała, o co chodzi. To mnie zaintrygowało. Mała geniuszka miała jakąś ocenę do poprawy? – Tak, mam piątkę z biologii i na szóstkę muszę zrobić prezentację o ewolucji – wyznała dziewczynka. – Żebym miała średnią sześć, zero. – To ty masz same szóstki? – wytrzeszczyłam oczy. Okazało się, że jednak nie. Miała dwie piątki. Tę z biologii i jeszcze z wuefu, bo nie zaliczyła skoku przez kozioł. Tę piątkę matka oczywiście też jej kazała poprawić. Nieważne, że Marysia panicznie bała się skakać przez kozioł. Miała się przemóc i dostać tę szóstkę! W piątek powinnam, zgodnie z rozkazem Eweliny, obudzić młodą o szóstej, dać jej lekkie śniadanie i dopilnować, żeby do dziesiątej czytała „Imię Róży”. Obudziłam się dopiero o dziewiątej trzydzieści i przez moment byłam w panice. – Słuchaj, nie zamierzam brać udziału w zadręczaniu tej małej nauką – oznajmił Julek, nie wstając z łóżka. – Ona jeszcze śpi. Jest na wsi u ciotki i wujka. W nosie mam to, że Ewelina chce z córki zrobić genialne dziecko, rujnując jej dzieciństwo. Ja do tego ręki nie przyłożę. Poranek był słoneczny, a ja rozleniwiona, więc się zgodziłam ze swoim mężem. Kiedy Marysia wstała, właśnie jedliśmy śniadanie na tarasie. Przybiegła do nas z paniką w oczach. – Ciociu, ja zaspałam! I teraz z niczym nie zdążę! Muszę przeczytać dzisiaj dwieście stron, zrobić dziesięć zadań i poszukać w internecie informacji do prezentacji! Ja… ja wezmę tylko kanapkę i lecę się uczyć! – Hola, hola, moja panno! – Julek spojrzał na nią surowo. – Nic z tego! Jesteś u nas w domu i musisz respektować nasze zasady. Marysia błysnęła w przerażeniu białkami oczu, a mój mąż kontynuował: – A u nas zasady są takie: w długie weekendy śpimy, ile chcemy, potem jemy razem na tarasie i sobie rozmawiamy, idziemy nad jezioro i leżymy bykiem na pomoście, zjadamy pyszny obiad i ucinamy sobie poobiednią drzemkę w hamakach. A wieczorem spacerujemy, gramy w coś albo oglądamy telewizję. I nie ma od tego odwołania! – zastrzegł poważnym tonem. Przez moment dziewczynka była skonsternowana, a potem zapytała, co na to jej mama. Tu ja jej odpowiedziałam: – Twoja mama prosiła, żebyśmy się tobą zajęli i to wszystko. Poważnie, to będzie fajny weekend! Jeszcze tego samego dnia poszłam z Marysią na pomost. Julek odcumował nam kajak i powiosłowałyśmy aż na drugi brzeg. Tam odpoczywałyśmy na rozgrzanym piasku. – Szkoda, że nie mam żadnej książki – westchnęłam. – Tu się świetnie czyta. Czytałaś „Zmierzch”? Marysia pokręciła głową i wyjaśniła, że nie ma czasu na czytanie książek dla przyjemności. I tak nie wyrabia się z lekturami obowiązkowymi, dodatkowymi i tymi na konkursy. – Mam „Zmierzch” w domu. Pożyczę ci – obiecałam. Kiedy przyszłam powiedzieć Marysi dobranoc o dwudziestej trzeciej, była pochłonięta powieścią. Pozwoliłam jej czytać, ile chce – w końcu rano mogła się wyspać. Sobotę spędziła głównie z Julkiem, który zabrał ją do sąsiada po jaja i ser. Pojechali na rowerach. Po powrocie do domu mąż z niedowierzaniem przekazał mi, że ta dziewczynka nigdy nie miała własnego roweru. Matka uważała, że Marysia i tak nie ma czasu na to, by jeździć, więc nie ma sensu jej go kupować. Podobno czasami mogła pożyczać rower od młodszego brata, i to wszystko. Wieczorem graliśmy w tysiąca. Marysia była uszczęśliwiona. Zadzwoniła Ewelina. Nie zapytała, jak sobie radzimy z jej córką ani czy wszystko w porządku; chciała wiedzieć tylko, ile młoda zrobiła zadań i czy skończyła czytać „Imię Róży”. – Posłuchaj! – zniecierpliwiłam się. – Nie jestem niańką twojego dziecka! Przestań mi mówić, jak mam ją traktować, bo nie płacisz mi za opiekę. Marysia jest u nas gościem i będziemy się nią zajmować tak, jak potrafimy. Chyba się obraziła, ale nie przejęłam się tym Miałam do ogrania w tysiąca całkiem sprytną trzynastolatkę i faceta, który szachrował, kiedy tylko mógł. W niedzielę poszliśmy we trójkę do lasu i Julek, jak to on, zaczął się wygłupiać, przeskakując przez pniaki, wspinając się po drzewach i strasząc nas, że wpadniemy do wilczego dołu. – O, tu na pewno jest pułapka! – wykrzykiwał, a ja i Marysia odskakiwałyśmy od podejrzanej kupki liści i gałęzi. – A zaraz z dołu wylezą wilki i zaczną nas gonić! – śmiał się mój mąż, a my piszczałyśmy jak wariatki. Gdy Julek znalazł przewrócony pniak drzewa, podniósł Marysię i pomógł jej usiąść na nim. – Teraz siedzisz na koniu! – oznajmił z przekonaniem. – Wygląda raczej jak kozioł w naszej szkole – oceniła dziewczynka i Julek natychmiast wpadł na pomysł, że będą przez tego „leśnego kozła” skakać. – Nie, ja nie umiem! Ja się boję! Nie, wujek, ja nie dam rady! Ale kiedy Julek już coś wymyślił, nie było siły, by mu to wybić z głowy. Uparł się, że będą skakali, i po kwadransie Marysia piszczała z radości, fruwając nad pniakiem. To był ostatni fajny wieczór z małą córką kuzynki. Następnego dnia przyjechała Ewelina, obrażona na cały świat, a na nas w szczególności. – Bardzo się na tobie zawiodłam, Iza! – stwierdziła, a ja omal się nie roześmiałam. – Przez ciebie Marysia pogrzebie swoje szanse na najlepszą średnią w szkole! I pewnie nie wygra tego konkursu, a on był jej… – Nie ekscytuj się tak, Ewelinka – wpadł jej w słowo Julek. – Może i Marysia nie będzie mieć szóstki z biologii, bo, rozumiesz, do nas na wieś, internetu w długi weekend nie dowożą, ale przynajmniej ma szanse na szóstkę z wuefu. Mała ma talent do skoków przez kozła, wiedziałaś? Jestem pewna, że usłyszałam, jak kuzynka zgrzyta zębami. Zapytałam ją jeszcze uprzejmie, jak tam noga Igora, ale nie raczyła mi odpowiedzieć. Mimo woli pomyślałam, że przynajmniej przez jakiś czas będzie z tym chłopakiem spokój. Kiedy Marysia się ze mną żegnała, była chyba przestraszona, że matka da jej karę za to „lenistwo” podczas weekendu. Pocieszyłam ją, że niedługo wakacje. To rozjaśniło jej buzię. – A będę mogła do was przyjechać, ciociu? – zapytała nieśmiało. – Jasne! – odparłam i spojrzałam na jej matkę. – Jak co roku. Ewelina nic nie powiedziała, ale ja tam wiem swoje. Kuzynka z domem nad brzegiem jeziora to nie jest ktoś, na kogo ona będzie mogła się długo boczyć. Zaczynam odliczać dni do jej telefonu, kiedy słodkim głosikiem zapyta, czy może wpaść na trochę, bo „tyle mamy sobie do opowiedzenia”. Czytaj także:Po śmierci babci okazało się, że miała nieślubnego synaPrzyznaję - jestem alkoholikiem. Ja wypiję, to jestem zaczepnyZ żoną dzieliliśmy się obowiązkami po połowie. Moja mama była załamana
przez 6 godzin pozwoliła robić wszystko ze swoim ciałem